Pracował z prof. Religą nad sztucznym sercem, teraz tworzy roboty medyczne. Ale mówi: „Liczy się tylko mózg, istota człowieczeństwa. To on różni nas od absolutnie wszystkiego, co istnieje w świecie.”
Maria Zawała: Czy człowiekowi można będzie kiedyś wymieniać organy na sztuczne? Pytam pana, bo to pan stworzył w latach 80. w Zabrzu pierwsze polskie sztuczne serce. dr hab. Zbigniew Nawrat: Kiedy rozpoczynaliśmy z profesorem Zbigniewem Religą prace nad protezami serca, czas od pomysłu do projektu był liczony w latach. Obecnie postęp w dziedzinie sztucznych narządów nabrał tempa. I to takiego, że wykłady o sztucznych narządach dla studentów Śląskiego Uniwersytetu Medycznego musiałem uaktualniać co pół roku. Jednak ciągle nie mamy sztucznego serca, które może pracować skutecznie pięć lat. W laboratoriach w USA trwają eksperymenty nad wyhodowaniem biologicznego odpowiednika serca – z własnych komórek biorcy, na szkielecie tkanki ludzkiej lub zwierzęcej – ale daleka droga do finału. Na razie człowiek z niewydolnym sercem może korzystać tylko ze sztucznych komór wspomagania serca. Stworzyliśmy je w Zabrzu w celu czasowego zastępowania serca naturalnego aż do momentu znalezienia dawcy i przeszczepienia narządu. W naszym zespole w Pracowni Sztucznego Serca w Zabrzu opracowaliśmy zarówno komory wspomagania serca, jak i sztuczne serce. Okazało się jednak, że po odpowiednio długim wspomaganiu serce czasem powraca do sił, regeneruje się! O tym absolutnym cudzie wcześniej nikt na świecie nie wiedział! To odkrycie zmieniło kierunek naszego zaangażowania. I podejście lekarzy. Na tym chyba polega uroda i siła ludzkiego życia. Obecnie zawęża się więc grupa pacjentów, dla których wymiana całego serca na sztuczne jest potrzebna. Duże nadzieje budzi też zastosowanie komórek macierzystych do regeneracji mięśnia sercowego. Niewykluczone, że w przyszłości mechaniczne pompy będą przez kilka lub kilkanaście miesięcy odciążały chory narząd, podczas gdy w tym samym czasie wstrzyknięte komórki macierzyste zdążą uformować nowy lub będą czasowo zastępowały organ, który w laboratorium będzie poddawany naprawie. Doświadczenie częściej uczy nas jednak pokory. Religa zawsze powtarzał, że nie wolno się poddawać, gdy wyzwaniem jest skuteczna, dostępna powszechnie technologia ratująca życie. Kim był dla pana profesor Zbigniew Religa? Mistrzem w dziedzinie medycyny i nauczycielem komunikacji z ludźmi. Patrzył zawsze dalej, niż każdy z nas sięgał. Był człowiekiem, który uświadomił mi, że w życiu rzeczy naprawdę wielkie robimy z ciekawości, ale rzeczy naprawdę ważne – z potrzeby pomocy drugiemu człowiekowi. To pana życiowe motto? Tak. Jako fizyk teoretyk wierzyłem, że uda się ogarnąć Kosmos, jednak większym wyzwaniem okazał się człowiek. Profesor pokazał mi, że pacjent jest najważniejszy, i od tego czasu wiem, co należy robić. Wcześniej pan tego nie wiedział? Jak każdy chłopak, który skończył fizykę teoretyczną, chciałem rozwiązywać tajemnice wszechświata – najlepiej jednym równaniem. Przyzna pani, że taka próba generalnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego wszystko jest takie, jakie jest, wydaje się fascynująca. Ponieważ po stanie wojennym, z przyczyn politycznych, nie mogłem zostać na Uniwersytecie Śląskim, musiałem zacząć robić coś innego. Tak trafiłem do Katedry Biofizyki ówczesnej Śląskiej Akademii Medycznej [dziś to Śląski Uniwersytet Medyczny – red.]. Przez pięć lat zajmowałem się tam pracami naukowymi związanymi z membranami. Witek Gwóźdź, wtedy student medycyny, dziś uznany kardiochirurg, powiedział mi pewnego dnia, że w Zabrzu tworzy się Pracownia Sztucznego Serca. Zaangażował się w to także Romek Kustosz, mój kolega z harcerstwa. Pomyślałem, że może do nich dołączę i pomogę, choć wtedy nie wyobrażałem sobie jeszcze, że mógłbym pracować poza laboratorium. Powiedziałem o tym zresztą przy pierwszej rozmowie prof. Relidze, zaznaczając delikatnie, by nie oczekiwał, że pojawię się w sali operacyjnej. Cały artykuł dostępny jest tutaj |
Akcje: PoznajGwiazde.pl
Fundacja Rozwoju Kardiochirurgii
im. prof. Zbigniewa Religi
ul. Wolności 345a,
41-800 Zabrze